O unikaniu kłopotów

Widzisz tę kupę papierów? Nigdy nie pomyślałabym, że tak wiele artykułów naukowych można znaleźć na temat kolarstwa górskiego. A jednak! Ta kupka mogłaby z łatwością być dwukrotnie większa, a to oznacza, że czas najwyższy podzielić się czymś z niej z Wami.

Post zainspirowany artykułem ‘Shit happens’: The Selling of Risk in Extreme Sport, autorstwa Catherine Palmer (The Australian Journal of Anthropology, 2002, 13:3, 323 – 336) 

Nie będę zaprzeczać, że jednym z powodów, dla których przeczytałam ten artykuł było słowo „kupa” w tytule. To prawda, ale nie oceniajcie mnie pochopnie, przecież w artykułach akademickich nie jest to najczęściej używane słowo. Kupa budzi emocje i przykuwa uwagę, ale co, poza nią, możemy tam znaleźć?

Artykuł analizuje sposób, w jaki sporty ekstremalne oraz innego rodzaju aktywności wysokiego ryzyka, ulegają komercjalizacji. Ponieważ stają się one, w ostatnim czasie, niezwykle popularne rosnąca liczba firm oferuje coraz szerszej publiczności możliwość brania udziału w większych i mniejszych przygodach, czy też ekstremalnych przeżyciach, gwarantując maksimum wrażeń i pełnię bezpieczeństwa. Coraz więcej osób, często nieposiadających żadnego doświadczenia, umiejętności ani też kompetencji, korzysta z szerokiej oferty takich właśnie komercyjnych atrakcji. Ryzyko, będące ich nieodłączną częścią, jest często bagatelizowane i przedstawiane w sposób tworzący iluzję, że niemal każdy może spróbować swoich sił w jakimkolwiek sporcie. A jeśli zdarzy się wypadek, no cóż, wypadki chodzą po ludziach (jak na przykład w Szwajcarii w roku 1999, podczas wyprawy canyoningowej).

Kolarstwo górskie jest przez wielu uważane za sport wysokiego ryzyka. Downhill, freeride z całą pewnością, większość uznałaby za ekstremalne, ale już enduro czy all mountain – nie koniecznie. To, co ja robię z moim rowerem jest bardzo dalekie od poszukiwania ryzyka, choć moja mama mogłaby nie podzielić tej opinii. Tak więc ekstremalne, czy też nie – to zależy.

Wydaje się, że kolarstwo górskie nie stało się jeszcze źródłem nabijania pieniędzy przez firmy „sprzedające adrenalinę” amatorom przygód i mam nadzieję, że to się nie zmieni. Na pewno jednak kolarstwo górskie zostało przez nie dostrzeżone. Byłoby świetnie, gdyby sport ten zachował świeżość i był dostępny dla jak największej liczby osób. Aby tak się stało musi być bezpieczny dla każdego, a jednocześnie zapewnić wyzwania dopasowane do poziomu umiejętności.

Starałam się sobie przypomnieć jakąś sytuację, gdy na rowerze czułam się już niekomfortowo, gdy trochę się bałam i wolałam zawrócić. Praktycznie wszystkie z nich przydarzyły mi się na skutek moich własnych błędów, kiedy szukałam jakichś ciekawych ścieżek w Norwegii, a kończyło się gdzieś na skraju śliskiej kamiennej ściany. Zdarzyło się, że znajomi namówili mnie, by jechać z nimi czarnym szlakiem, choć na to jest dla mnie jeszcze zbyt wcześnie. Skończyło się rozwalonym nowiutkim ochraniaczem na kolano i kilkoma siniakami. Jednak wiedziałam, że szlak jest czarny, wiedziałam w co się pakuję. Tak, znajomi mnie namówili, ale z całą pewnością nie zrobili by tego losowo napotkanemu kolarzowi.

Wniosek z tego płynie jeden (no może nie jeden, ale ten jest moim zdaniem pierwszy): ważne jest trzymanie się jednakowych standardów oznakowania szlaków tak, by każdy wiedział czego się może spodziewać i nie popełnił błędu, tak jak ja, wybierając na wyrost czarny szlak. Niestety jednak czasem w imię zachęcenia większej liczby turystów oznakowanie nie może nie odzwierciedlać realnego stopnia trudności trasy. Dla przykładu, Pioneren w Oslo oznaczony jest kolorem niebieskim. Wskazuje to, że jest szlakiem o średnim poziomie trudności, a rower górski jest dla użytkownika „zalecany”. Dlaczego takie oznaczenie zastosowano na Pioneren pozostaje dla mnie zagadką (popatrzcie proszę na zdjęcia tutaj).

Trzymanie się jednakowego systemu oznakowania szlaków jest istotne, bo pozwala nam unikać kłopotów, choćby takich, jak opisane w artykule. A wszystko dlatego, że choć kolarstwo górskie jest sportem dla każdego, to już nie każdy rowerzysta może próbować swych sił na każdej ścieżce. „Marketingowe” podejście do znakowania tras może przynieść znacznie więcej szkód niż korzyści.

5 komentarzy

  1. MartaZ
    09/06/2017
    Reply

    Dzieki za interesujacy post, terez bede tu zagladac czesciej 🙂

  2. Anna Katarzyna
    20/04/2017
    Reply

    wszystko prawda 🙂 od niedawna wkręcam się we wspinaczkę (jeszcze nie skałkową) i bardzo polegam na oznaczaniu tras. Jak czasem jako trudność „2” oznaczą coś, co jest bardziej „3”, to wiszę i płaczę bo ani w górę ani w dół. Spadam dopiero jak się zmęczę wiszeniem.

    KKK: zbieranie kup po psach w PL to jest dramat :< byłam pewna, że to standard, ale okazuje się, że to jednak zachodnia ekstrawagancja.

    • Balbina
      09/06/2017
      Reply

      Znając Ciebie Aniu, z pewnością 3 i wyżej szybko przestaną być problemem 😉

  3. KKK
    25/03/2017
    Reply

    No, cóż. Prawda.
    Kojarzy mi się oburzenie z jakim himalaiści przyjmują komercjalizację zdobywania Mount Everest, chociaż nie są w stanie tego powstrzymać.
    Co gorsza, popularyzacja nieodłącznie związana jest z potwornym śmieceniem i zadeptywaniem pięknego środowiska (trzymanie się ścieżki nie jest naszą mocną stroną). Nie wiem jednak, czy można na to zwracać uwagę, gdy (jak dzisiaj czytałem) nie jest patriotycznie sugerować rodakom nawet zbieranie kup po swoich psach.

    • Balbina
      09/06/2017
      Reply

      Prawda to! Choć ostatnio czytam rewelacyjną książkę „Talent is Overrated”, w której autor tłumaczy dlaczego będziemy dążyć tylko w kierunku bardziej ekstremalnych aktywności. Dlatego rozsądna polityka w zakresie turystyki jest tak ważna (patrz Madera).

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.